Wreeeeeeszcie skończyłam. Trwało to niezwykle długo, bo zupełnie inne sprawy miałam na głowie..
Jest taka, jak sobie wymyśliłam - prosta, dekolt i rozporek ozdobiony aplikacją szydełkowo-hafcianą.
Za parę dni będą lepsze (mam nadzieję) zdjęcia, bo tuniczkę przepiorę, nadając jej kształty, zdjęcia zrobię w dzień i na córce. No i przede wszystkim może douczę się, jak ten nowy aparat ( czytaj : zwykła pstrykawka) obsługiwać, bo nie mam już dzisiaj ani sił, ani ochoty na studiowanie instrukcji. Dobra - przyznam się. Wszystko co ma kilka funkcji więcej od najprostszego miksera, jest dla mnie porażająco niedostępne. Musi mnie dziecię doszkolić, jak się tym posługiwać. Ale wracam do tuniki, wygląda mniej więcej tak :
Dekolt i rozporek :
I jeszcze jedno zdjęcie całości, chociaż wcale nie lepsze od pierwszego :/
P.S.
Dzień następny - jeszcze jedno zdjęcie
Moi mili odwiedzacze :)
piątek, 24 sierpnia 2012
sobota, 18 sierpnia 2012
Kombinacja mulinkowo-koralikowa
Na nic nie mam czasu. Tunika zaczęta leży już prawie miesiąc. Dziś wreszcie trochę wolnego, zasiadłam z drutami i ... ewidentnie mi nie idzie:/ Odłożyłam, bo dzierganie ma być przecież przyjemnością, niech czeka na lepsze podejście.
Pogrzebałam po szufladach, chcąc znaleźć sobie do roboty coś, co mogłabym przede wszystkim od razu skończyć, bo nie zniosę rozgrzebanej kolejnej rzeczy. Tym sposobem na koniec lata zrobiłam coś w rodzaju letniego naszyjnika. Wykorzystałam kilka odcieni zielonej muliny, szydełko i parenaście koralików ze swojego cudownego słoja z mixem wielu różnych pierdołek.
Efekt taki sobie, bo biżuteria to akurat nie moja działka i nie mam o tym większego pojęcia. Mimo wszystko jestem zadowolona z tego byle czegoś i nawet być może, parę razy to założę :)
A teraz najsłabsza część artystyczna tego posta, gorsza nawet od częstochowskiego rymu końcówki poprzedniego zdania - zdjęcia.
Na szczęście to już ostatnie robione moją nędzną komórką, od przyszłego tygodnia będę miała stałe aparat pod ręką.
Pogrzebałam po szufladach, chcąc znaleźć sobie do roboty coś, co mogłabym przede wszystkim od razu skończyć, bo nie zniosę rozgrzebanej kolejnej rzeczy. Tym sposobem na koniec lata zrobiłam coś w rodzaju letniego naszyjnika. Wykorzystałam kilka odcieni zielonej muliny, szydełko i parenaście koralików ze swojego cudownego słoja z mixem wielu różnych pierdołek.
Efekt taki sobie, bo biżuteria to akurat nie moja działka i nie mam o tym większego pojęcia. Mimo wszystko jestem zadowolona z tego byle czegoś i nawet być może, parę razy to założę :)
A teraz najsłabsza część artystyczna tego posta, gorsza nawet od częstochowskiego rymu końcówki poprzedniego zdania - zdjęcia.
Na szczęście to już ostatnie robione moją nędzną komórką, od przyszłego tygodnia będę miała stałe aparat pod ręką.
Subskrybuj:
Posty (Atom)